Sufit. Biały i czysty. To nie dom. Gdzie jest? Co się stało? Krzesło. Babcia. Białe ściany.
— Co tu robisz?
— Płaczę Idka, płaczę.
— Co się stało? Nic nie rozumiem.
— Jesteś w szpitalu. Ktoś znalazł Cię w tym parku na przedmieściach. Straciłaś przytomność. Masz anemię.
Sufit. Szczerze wolała ten brudny w swojej sypialni.
— Eee tam. Anemia to nic poważnego. Chwileczkę...
Okno, zegar, krawędź metalowe łóżka, babcia.
— Nie wiesz babciu, kto mnie znalazł?
— Jakiś poczciwy chłopaczek.
— Ile miał lat?
— No młody, z czterdzieści.
— Muszę mu podziękować.
— Jest na korytarzu... Leżysz tu niecałe dwie godziny.
Ściana. Kapcie. Pstrokata podłoga. Drzwi. Limonkowy korytarz. Mężczyzna z zarostem, śniady, kruczoczarne włosy, prawdopodobnie około czterdziestu lat.
— Dzień dobry! Już pani wstała, jakie to szczęście!
Podaje mu rękę.
— Dziękuję Panu za pomoc.
— Ależ Pani, no jak tu nie pomóc... Pewnie się Pani zastanawia, czemu ja tu od dwóch godzin czekam, czy lepszych rzeczy nie mam do roboty.
— Jest Pan uczynny?
— To też, ale jest rzecz, która nie daje mi spokoju.
Oczy, piwne, duże, smutne, zmartwione, poruszone.
— Widzi Pani byłam w Parku Magnoliowym, bo ja biedny jestem i tam chodzę weny szukać. Niespełniony rysownik ze mnie. Myślałem: namaluję jakąś ślicznotkę w Parku Magnoliowym, rysunki się sprzedadzą i rachunki zapłacę. Ja tu zachodzę i trzask! Huk! Patrze za krzakiem przy oczku, leży. Kobieta, a nad nią mężczyzna. Szok! On podbiega, krzyczy mi tu, że karetka już jedzie, że Pani słaba, blada, zmarnowana.
— I co dalej?
— No on uciekł i mnie to zastanawia, czy on Pani czego nie zrobił.
— Nie zrobił, to anemia, byłam z nim poza tym umówiona. Najwyraźniej przeraził go Mój stan. Nie pamięta Pan jak on wyglądał?
— Irek jestem.
— Ida.
— Mało pamiętam... Blondyn jakiś kędzierzawy.
— Rozumiem. Niech Pan sobie tym nie zawraca głowy.
— Jak tu nie zawracać, jak się najpierw mówisz, że się z Nim umawiałaś, a teraz pytasz, jak on wyglądał.
— To nieważne. Jak mogę Ci się odwdzięczyć Irku?
— To nieważne. Jak mogę Ci się odwdzięczyć Irku?
— Ale gdzie tam! Za co?!
— Nalegam.
— Ano jest taka jedna rzecz.
— Słucham.
— Nie położyłabyś się znowu w tym Parku Magnoliowym. Narysowałbym Cię...
Czuje radość, przypływ energii, rośnie poczucie wartości. Uśmiech, ruch warg, drzwi, babcia, stolik, telefon, wyświetlacz.
"Spanikowałem, wybacz. Jak się czujesz?"
Trzy godziny. Sufit.
"Masz prawo być zła, że nie ma mnie przy Tobie. Nie musisz odpisywać. Przyjdź proszę jutro do clubu na Grochowej. Wiem, że to nic poważnego, nie wykręcisz się."
Okno. Blask latarni. _____________________________________________________________________